Cytuj:
Ale ad rem. W dyskusji padło odniesienie do odstępu 9 miesięcy między ślubem, a urodzeniem dziecka. Niby żyjemy w czasach daleko posuniętej tolerancji dla zjawisk takich jak seks przedmałżeński czy pożycie bez ślubu w ogóle, tak że choćby ktoś nawet zgodnie z tradycyjną moralnością oceniał je negatywnie, to ich występowanie chcąc nie chcąc uważa za zwyczajną część rzeczywistości i się im nie dziwi. Co dopiero, jeśli ktoś idąc za duchem czasu, w ogóle nie widzi w tym nic złego. A jednak... zadziwiająco często spotykałem osoby, dla których wszystko to normalność, ale mimo to za godne uwagi uznają, że 150 lat temu praprababka miała nieślubne dziecko - i jeszcze jakoś dziwnie się z tym czują, szukają usprawiedliwień itp. Niech rzuci też kamieniem, kto nigdy nie obliczał odstępu między ślubem a narodzinami dziecka swoim krewnym, przyjaciołom... czyli jakoś to ludzi nadal "kręci". Ale to już psychoanalityka, a miało być o fizjologii.
Poczułam się wywołana do tablicy. Oczywiście, że jest to fakt godny uwagi! Tak samo jak każdy inny z niewielu, które posiadamy odnośnie Prababci żyjącej 150 lat temu. I nie chodzi tu o ocenianie kogokolwiek, ale o kategorię "ciekawostki". Dwa tygodnie temu wiedziałam o swojej Prababci jak się nazywała, i ze zmarła w 1939 roku od odłamka po bombardowaniu Wrześni. W ciągu tygodnia poznałam imiona i nazwiska jej rodziców, dziadków, pozostałych dzieci, dowiedziałam się z jakiej miejscowości pochodziła. Każda z tych drobnostek była dla mnie niesłychanie ekscytująca. Nie rozumiem więc dlaczego posiadanie nieślubnego dziecka miałoby takim nie być? Ostatecznie, mimo wszystko, do dzisiaj jest to pewien wyróżnik, jak pieprzyk nad górną wargą na przykład, a do tego obyczajowo temat faktycznie jest ciekawy, gdyż kulturowo długo stanowił, i nie oszukujmy się, nadal stanowi pewne tabu. Chyba w większości z nas takie informacje o przodkach wzbudzają lekki uśmieszek. Dlaczego miałabym akurat ten fakt pomijać? To dopiero byłoby uznanie owego tabu! A tymczasem traktuję to po prostu w kategoriach ciekawostki. Do usprawiedliwiania kogokolwiek żadnych powodów nie widzę i nie sądzę, żebym dała do takiej dygresji powód. Wspomniałam ten fakt tylko dlatego, że zauważyłeś dość młody wiek pana młodego, więc nasunęła mi się taka próba jego wyjaśnienia.
Cytuj:
W tym wszystkim warto więc zadbać o rzetelną wiedzę. Od starożytności ludzie wiedzą, że między stosunkiem, a narodzinami dziecka upływają trzy kwartały, czyli dziewięć miesięcy (księżycowych czy kalendarzowych), ale i tak jest to tylko pewne uśrednienie. Ginekolodzy pytają pacjentkę o datę ostatniej menstruacji, do tego dodają 40 tygodni i tak im wychodzi przewidywany termin porodu - w ten sposób unikają dociekania, kiedy istotnie nastąpiło poczęcie dziecka. U kobiety mającej regularny i typowo długi (26-29 dni) cykl, do zapłodnienia dojść może w krótkim zakresie czasu ok. 2 tygodnie po menstruacji. Skutek w postaci poczęcia może zaś dać współżycie w ciągu drugiego tygodnia licząc od rozpoczęcia menstruacji (z uwagi na kilkudniowy czas życia plemników). Tu zastrzeżenie, że są to dane statystycznie typowe, a indywidualnie może być inaczej. Do tego, za poród o czasie uznaje się poród w zakresie trzech tygodni przed i trzech tygodni po "terminie przewidywanym". Czyli jeśli podsumujemy wszystkie informacje, które przytoczyłem (wiem, że to zrobiło się już trochę skomplikowane), to wyjdzie nam, że gdyby miał miejsce jeden tylko stosunek, a w wyniku niego urodziło się dziecko, to w zakresie 8 i pół do 9 i pół miesiąca będzie to poród o czasie. Oczywiście porody przedwczesne cechowały się zawsze śmiertelnością wyższą od przeciętnej, ale i tak dzieci urodzone przed czasem nieraz przeżywały. A więc i 7 miesięcy po ślubie mógł się urodzić wcześniak (z małą szansą na przeżycie oczywiście).
A skoro już o naprawdę rzetelnej wiedzy, to ciąża ludzka nie trwa ani 3 kwartałów, ani 9 miesięcy (przy czym księżycowe robiłyby tu poważną różnicę). Dzisiaj liczy się ją na dokładnie 40 tygodni, bo ze względu na brak możliwości określenia dziennej daty zapłodnienia i indywidualną długość cyklu kobiety, liczy się ją od pierwszego dnia ostatniej miesiączki. Jeżeli chciałbyś policzyć bardziej fizjologicznie, to przyjmując, że standardowo szczyt płodności przy standardowej długości cyklu, tj. 28 dni kobieta osiąga w jego połowie, fizjologiczna długość ciąży czyli od momentu zapłodnienia do porodu wynosi ok. 38 tygodni. Obecnie, w 40 tygodniowym trwaniu ciąży, za poród terminowy uznaje się taki rozpoczęty pomiędzy 38 a 40 tygodniem. Fizjologicznie da to 36-38 tydzień. To tak na marginesie, bo w sumie nieco inaczej, ale to samo. Poprawka jest kosmetyczna.
Ważniejsze jest to, kiedy można ciążę zauważyć. Większość kobiet miesiączkuje regularnie. W takim przypadku opóźnienie miesiączki o ok. 14 dni, najczęściej oznacza ciążę. Dlatego właśnie tak wiele dziewczyn wpada w panikę, gdy okres spóźnia im się nawet o kilka dni.
Musisz mi uwierzyć na słowo, że nie da się tego nie zauważyć. Dodatkowo, ok. 8 tygodnia (6 tydzień fizjologiczny) u ponad 70% kobiet pojawia się szereg charakterystycznych objawów; bolesność piersi i mdłości są wśród nich najczęstsze, choć niekoniecznie najciekawsze.
Ich połączenie, zwłaszcza u kobiet, które już raz ciążę przechodziły nie może nie zostać przez nie niezauważone. Brak szkoły nie oznacza nieznajomości własnej fizjologii, nawet w XIX w. Tym samym w tym jednym względzie, i tylko dlatego, że nie dotyczy on genealogii, pozwolę sobie jednak się z Tobą nie zgodzić (na wszelki wypadek już z góry bardzo za to przepraszam). Jestem absolutnie przekonana, że tak jak dziś 2-tygodniowe opóźnienie w menstruacji, w XIX wieku również było dla kobiety sygnałem, że ciąży można się spodziewać i pora zacząć swoje ciało obserwować. A co za tym idzie, zaprę się jednak przy tym, że doświadczona i zdrowa dziewczyna jest w stanie z dużą dozą prawdopodobieństwa, podejrzewać u siebie ciążę już w 6 tygodniu, a przed upływem 12 tygodnia zyskuje w tej kwestii absolutną pewność. Zarówno dziś, jak i w XIX wieku. Nie jest to bowiem kwestia wykształcenia, ale regularności własnego ciała i pewnego odstępstwa od normy w tej regularności. Takiego, które u samej siebie nie sposób przegapić, a i o której informacje z cała pewnością kolejne pokolenia kobiet przekazywały sobie wiedzę. Zaryzykuję nawet tezę, że z racji częstości występowania fizjologia ciąży i porodu, ówczesnym dziewczynom była znana nawet lepiej niż obecnym. Większość z nich miała szanse obserwować jej przebieg jak i poród u własnych matek, sióstr, ciotek, a czasem nawet sąsiadek, które rodziły w domach, z reguły wspomagane przez kobiety z rodziny, a nie przez wykwalifikowane służby medyczne w zamkniętych salach porodowych.
Z ciekawostek dodam jeszcze, że w kwestii porodów wcześniaczych zachodzi tu jeszcze pewien paradoks. Wyższą śmiertelność notuje się wśród dzieci urodzonych w ósmym miesiącu niż w siódmym, ale tu już nie mam pewności czy te statystyki nie zmieniły się po wynalezieniu inkubatorów, wiec tylko sygnalizuję. Tyle mam do powiedzenia w powyższym temacie.
Powyższe nie wpływa, oczywiście, na przypadek mojej własnej Prababci, co do której, rzeczywiście masz rację. Wyobraź sobie, że mój błąd wynikał własnie z tego, że nie policzyłam dokładnie. Po prostu na szybko policzyłam okres od ślubu do urodzenia na pustych miesiącach, czyli czerwiec-grudzień i dopuściłam możliwosć ciąży przedślubnej z racji szybkiej próby odpowiedzi na poruszoną przez Ciebie kwestię wieku Pradziadka w dniu ślubu. To a propos dokładnego wyliczania czegoś komuś.